piątek, 19 września 2014
Byron Bay -> Surfers Paradise -> Noosa
Pierwszy nocleg mieliśmy w Byron Bay. Przyjemny hostel z polecenia znajomego - Arts Factory- zdjęcia obok i poniżej. Pogoda nam nie dopisała bo padało ale i tak nie było źle.
Byron Bay to najbardziej wysunięty punkt na wschód Australii.
Od prawej: Diane, ja, Aless i Simone.
Nasze pierwsze podejście skocznych zdjęć :)
Powyżej- jedyne zdjęcie z Nimbin. "Nimbin to miateczko „dzieci-kwiatów”, prawdziwa hipisowska stolica, absolutnie inny świat. Do lat 70. było to zwykłe, niczym nie wyróżniające się miejsce, usytuowane w głębi lądu. Jednak od 1973 r., kiedy zorganizowano tu pierwszy hipisowski festiwal AQUARIUS, Nimbin nigdy już nie było takie, jak dawniej. Ta coroczna impreza zaczęła przyciągać tłumy młodych ludzi, co sprawiło, że miasteczko powoli zamieniało się w hipisowską Mekkę, odwiedzaną i częściowo też zamieszkaną przez przedstawicieli hipisowskiego ruchu, jak i zwolenników zdrowego trybu życia. Biegnąca przez środek Nimbin główna ulica przyciąga wzrok i uwagę kolorowymi domami (pomalowanymi na „tęczowo”), licznymi barami i sklepami, w których aż roi się od hipisowskiego asortymentu: ubrań, biżuterii, sprzętu niezbędnego do palenia trawki, czy organicznej żywności. Przechadzając się po miasteczku z łatwością możemy zauważyć, jak wiele osób jest zwyczajnie „na haju”, wszak palenie marihuany jest tutaj całkowicie dozwolone i legalne. Kupić „zioło” można tu łatwiej, niż bilet a autobus w Melbourne, a i w tym przypadku nie trzeba się za bardzo starać, bo właściwie „towar” sam Cię znajduje. Dealerzy stoją tu praktycznie za każdym rogiem, dyskretnie zapytując przechodniów czy chcieliby kupić skręta? Pobliskie puby i bary oferują nawet osobne pomieszczenia dla palących. Kto nie chce skorzystać z ich oferty i nie planuje się zaciągać ziołem może spróbować innego lokalnego „specjału”: lodów z marihuaną."
Ja sobie zafundowałam brownie- apetyczne ;]
Surfers Paradise- pierwsze większe miasto na naszej trasie. W sąsiedztwie Brisbane- 80km.
Zatrzymaliśmy się tu 2 dni- panowie byli żądni plażowego lenistwa.
Zatrzymaliśmy się w hostelu blisko plaży- pierwszej nocy próbowaliśmy doczekać się wschodu słońca- zdjęcia poniżej. Niestety w nocy zrobiło się na tyle zimno, że zrezygnowaliśmy.
Miasto typowo turystyczne.
Park Narodowy Lamington - mała namiastka lasu deszczowego.
"Park zajmuje powierzchnię 206 km kwadratowych i leży w paśmie McPherson. Jest to las podzwrotnikowy z wąwozami, jaskiniami i wodospadami oraz bogatą roślinnością. Bogactwo różnych gatunków ptaków przyciąga obserwatorów z całej Australii. Jedną z głównych atrakcji turystycznych jest spacer po wiszącym wśród konarów drzew drewnianym moście. Część szlaków turystycznych w parku przygotowana jest z myślą o osobach na wózkach inwalidzkich. Najłatwiej dostępne jego części i zdecydowanie polecane to wzgórze O'Reilly i Bina Burra."
Nasza kolejna próba doczekania się wschodu słońca na plaży...wywiało nas na plaży w Noosa. Były gry i zabawy. Ja się zebrałam z plaży przeniosłam się na hostelowy hamak :>
Kolejna fajna miejscówka : Dolphine Beach house. Dużo figurek buddy, na każde 2 pokoje była osobna kuchnia i toaleta; hamaki i dużo, dużo słońca :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz